sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 2

Promienie słońca wpadały do pokoju przez klin w oknie, rozświetlając niewielkie pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Wdychałam zapach rześkiego, porannego powietrza, wypełniając nim całą powierzchnię płuc. Josh leżał tuż przy mnie. Uwielbiałam mu się przyglądać. Bacznie obserwowałam jak jego surowe rysy twarzy, łagodniały pod wpływem uśmiechu. Pieściłam opuszkami palców jego zarost, dotykałam zamkniętych powiek i rzęs, których wachlarz opadał kaskadą na policzki, pozostawiając na nich siwy cień. Splotłam nasze palce ze sobą. Słuchałam jego melodyjnego szeptu jak ulubionej piosenki. Miał łagodny, głęboki głos. Jego szmaragdowe oczy patrzyły na moje nabrzmiałe, pragnące pocałunku wargi. Przysunął się bliżej mnie, a ja poczułam zapach jego perfum, działających na mnie jak afrodyzjak.
- Martwię się o ciebie, Rose - powiedział półgłosem.
- Więc przestań. 
- Dajesz mi za dużo powodów do zmartwień.
- Jestem dużą dziewczynką, potrafię o siebie zadbać. - Oplotłam go swoją nogą, moja ręka powędrowała w stronę jego wyrzeźbionego torsu, aż do lędźwi. Delikatny pocałunek, którym go obdarzyłam, po chwili stał się bardziej zachłanny i namiętny. Włożyłam szczupłe palce w szlufki jego spranych dżinsów. Odsunął się ode mnie, ujął dłonią mój podbródek.
- Czym sobie na to zasłużyłem?
- Uszczęśliwiasz mnie - odpowiedziałam. Miałam wrażenie, że kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze. Położył moją dłoń na swojej klatce piersiowej, w pobliżu serca. Położyłam się przy nim. Wsłuchując się w niespokojne kołatanie jego serca, zasnęłam.

Otworzyłam oczy.
Poczułam wilgoć kamienia, do którego przylepione było moje półnagie ciało. Omszały, wilgotny kamień. Znajdowałam się w pomieszczeniu, przypominającym kryptę. Nie było się w niej nic, prócz ogromnych, metalowych drzwi.
Ręce i nogi miałam skrępowane łańcuchem, który był przymocowany do jednej ze ścian. Próbowałam wyswobodzić się z uścisku, ale miałam wrażenie, że z każdym szarpnięciem, żelastwo zaciskało się mocniej. Ocierało delikatną skórę moich nadgarstków i kostek. Zawyłam z bólu.
Krzyczałam, ale mój głos odbijał się jedynie głuchym echem od ścian. Zrobiło się duszno, nie miałam czym oddychać. Wydawało mi się, że z pomieszczenia ulatnia się tlen. Brałam ostatnie hausty powietrza.
Wtem, zobaczyłam światło. Uniosłam głowę do góry, jakby łapiąc się ostatniej deski ratunku. Ujrzałam szczelinę. Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła czarna postać. Widziałam jej ciemną, spowitą mgłą sylwetkę. Targały mną skrajne emocje. Strach i silne pragnienie, by zobaczyć mężczyznę.
Wtem, powieki ugięły się pod ciężarem bólu skroni, które pulsowały nie do zniesienia. Czułam jak przez każdy nerw przepływa prąd elektryczny. Rzucało mną po ścianach. Moje ciało podskakiwało, jakby pobudzane respiratorem, aż w końcu bezwiednie opadłam na ziemię. Do moich uszu dotarł dźwięk, trzaśnięcie drzwiami. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie słyszałam dokładnie, bo po chwili ogromny ból odpłynął, po prostu minął, a ja straciłam przytomność.

Usiłowałam rozprostować nogi, które były podkurczone do klatki piersiowej, ale nie mogłam. Zacisnęłam palce na brzegu prześcieradła, podniosłam się z trudem i zrobiło mi się niedobrze. Zwymiotowałam na podłogę.
To był tylko sen.
Oddychałam z trudem, głowa zdawała się być niezwykle ciężka, ledwo trzymałam ją w pionie. Próbowałam rozmasować kark, ale byłam zbyt skrępowana każdym ruchem, by to zrobić. Po chwili zorientowałam się, że nie ma przy mnie Josha. Zerknęłam na etażerkę, gdzie zwykle zostawiał mi wiadomości, ale tym razem nic na niej nie leżało. Westchnęłam w duchu.
Kiedy w końcu się podniosłam, podeszłam do okna. Spacerowałam palcami po parapecie. Obserwowałam, jak ognista kula powoli obniżała się za linię horyzontu, by ustąpić miejsca nocy. Jej intensywnie złocista postać wędrowała w towarzystwie czerwieni, pomarańczy i róży, które rozmazywały się jakby były namalowane farbą olejną.
Poczułam jak mój żołądek domaga się, bym w końcu go nakarmiła, więc udałam się do kuchni, by coś zjeść.
Na dole zastałam Davida, który w najlepsze krzątał się po całej kuchni. Najprawdopodobniej usiłował przygotować jakiś posiłek.
- Co robisz? - spytałam, obserwując jego poczynania. Błąkał się jak zagubiony jelonek w lesie. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Uczę się tańczyć salsę - odpowiedział. Oczywiście nie omieszkał użyć sarkazmu, który był dla niego typowy.
Wzięłam z blatu szmatę, którą zwinęłam w kulkę i rzuciłam nią w niego. Wykonał sprawny unik i zaśmiał się pod nosem.
- Anna zaraz wraca i chciałem zrobić dla nas coś na kolację. Dawno wspólnie nie jedliśmy - odparł niskim tembrem głosu.
Faktycznie, dawno nie jedliśmy razem. Ostatnio siedzieliśmy w jadalni w czwórkę, kiedy próbowaliśmy przypalonego spaghetti taty i słuchaliśmy mamy, która opowiadała o przeczytanej książce.
David pokusił się nawet, żeby rozpalić ogień w kominku. Spojrzałam na niego i wtedy zrozumiałam, że to całe zamieszanie było desperacką próbą przywrócenia domu, moich rodziców. Chociaż na chwilę.
Podeszłam do niego i zabrałam się za obieranie warzyw do zapiekanki.
Niedługo później usłyszeliśmy szczękanie zamka. Na werandzie stała Anna, jednak nie była sama. Spojrzałam na Davida. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą był na jego twarzy, zamienił się w grymas rozczarowania. Do salonu weszła, jak zwykle, wyglądając nienagannie. I wtedy zobaczyłam jego.
Stał tuż za ciocią Anną. Był ubrany w czarną koszulę, której dwa górne guziki były zadziornie odpięte. Trzymał ręce w kieszeni. Uśmiechał się jednym kącikiem ust. Miałam wrażenie, że doskonale wiedział kim jestem. Znowu próbował zwabić mnie swoim magnetyzującym spojrzeniem.
- Kochani, to Tyler - przedstawiła go elegancko ubrana Anna. Wyglądała bardzo szykownie. Widziałam, że długo przygotowywała się przed wyjściem. Miała na sobie małą czarną, która fantastycznie na niej leżała. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ciocia Anna wracała z randki.
Spojrzałam na Davida. Patrzył się z obrzydzeniem na matkę, która przyprowadziła ze sobą mężczyznę w jego wieku.
Tyler wykonał krok w naszym kierunku i w tej samej chwili z moich rąk wyślizgnęło się naczynie z zapiekanką, którą wcześniej wyjęłam z piekarnika. Talerz roztrzaskał się w drobny mak. Przykucnęłam i zabrałam się za zbieranie szkła, ale w tym samym momencie poparzyłam się gorącym posiłkiem. Tyler uklęknął tuż obok i ujął moją dłoń, by zobaczyć oparzenie.
- To nic wielkiego - powiedział, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Miałam wrażenie, że nawet nie spojrzał na rękę. - Bardziej martwiłbym się tym - wskazał na moje nadgarstki. Były całe posiniaczone, otarte niemalże do krwi. Obrzęk dochodził aż do łokci. Wyglądały jakby wcześniej były zakute w ciasne kajdany - Co się stało? - zapytał troskliwie.
- Nie widziałam tego wcześniej - szepnęłam zdezorientowana.
Jak to możliwe?
- Musisz na siebie uważać, bo jeszcze stanie ci się krzywda - powiedział. Uśmiechał się kącikiem ust. Zupełnie bezczelnie.
Zawiesiłam wzrok na wargach Tylera i wtedy usłyszałam szept z tyłu głowy:
Miło mi cię poznać, Rose.
Jak to możliwe, że to usłyszałam, skoro jego wargi wciąż były zamknięte?
Po mojej dłoni pociekła strużka krwi. Bordowa, gęsta ciecz zaczęła kapać na podłogę. Powietrze było gęste. Można było powiesić na nim siekierę.
Usłyszałam ponownie ten sam głos:
Z bliska jesteś jeszcze piękniejsza.
___________________________________________________
Tęskniłam za tym.
Tęskniłam za Wami, naprawdę. :) To takie niezwykłe, że dostaję tyle cudownych komentarzy. Jesteście po prostu niezastąpione! Za każdy z nich dziękuję po tysiąckroć. Dziękuję, że ze mną jesteście. Jejku, aż łezka mi się w oku kręciła jak czytałam komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Co myślicie o nowym?
Buziaki, Lenka :*
Hejka Monia :P

Obserwatorzy